Cezary Tarnowski
Wiersze moim wnętrzem
CZŁOWIEK — WĘDRUJĄCY
Idę. Krok za krokiem, przez świat,
który mnie nie zatrzymuje.
On idzie ze mną cichy,
niewidzialny, wierny.
Nie mówi nic, ale czuję jego obecność
jak puls ziemi pod stopami.
Cień. Towarzysz, którego nie wybrałem,
a jednak bez niego byłbym połową.
Światło rodzi go, a ja noszę.
Wędruje za mną, ucieka, gdy gasną dni,
wraca, gdy znowu otwieram oczy.
Czasem myślę, że to on mnie prowadzi,
że to ja jestem odbiciem jego,
tylko chwilowym oddechem w jego długim milczeniu.
Nie potrafię się od niego oddzielić.
Światłość go pobudza, ciemność go koi.
Może i on się mnie boi,
tego ciepła, które pali jego chłód.
A może…
może to ja śnię jego istnienie?
Kiedy milczę, on jest spokojny.
Kiedy się boję, staje bliżej.
I wtedy wiem, nie jestem sam.
Nie jestem jednym.
Jest we mnie dwoje, i obaj idziemy w tym samym kierunku,
nie wiedząc, dokąd.
CIEŃ — MILCZĄCA ŚWIADOMOŚĆ
Nie jestem twoim wrogiem.
Nie jestem ciemnością, którą trzeba wygnać.
Jestem tobą, tym, co zepchnięte pod powierzchnię,
tym, co nosi w sobie pamięć nocy.
Nie uciekam, choć czasem znikam.
Milczę, gdy twoje światło jest zbyt głośne,
ale czuwam, gdy twoje serce drży.
Noszę twoje błędy, żale, niepowiedziane słowa.
Jestem ciężarem, który nie pozwala ci zapomnieć,
że byłeś człowiekiem.
Światłość mnie boli, ale i przyciąga.
Każdy twój promień to rana i błogosławieństwo.
Nie wiem, kim jestem bez ciebie,
bo gdy zgaśniesz, ja też się rozproszę.
A jednak, gdy nadejdzie chwila,
gdy opadnie dzień, a światło zatrzyma oddech,
stanę obok ciebie, nie za tobą, nie w tobie.
Bez granic, bez cienia, bez światła.
Wreszcie razem.
ŚWIATŁO — GŁOS POZA GRANICĄ
Słyszę was.
Ciebie, który szukasz wędrówki,
i ciebie, który niesiesz jej echo.
Nie ma między wami przepaści,
jestem tylko ja,
ta przejrzystość, która łączy.
Myślicie, że was rozdzielam.
Że ja, światło jestem wyborem,
a cień karą.
A przecież jedno rodzi drugie.
Nie tworzę różnicy, tylko ją ujawniam.
Ty, który idziesz, patrzysz wprost we mnie.
W moim blasku widać połowę prawdy.
Drugą połowę nosi on, twój cień
w ciszy, w której nawet ja milknę.
Jesteście jednym ruchem,
oddechem między dniem a nocą,
chwilą, w której światło i mrok
zamieniają się miejscami,
nie walcząc, nie znikając.
Tam, gdzie się spotykacie,
rodzi się to, co prawdziwe.
Nie światło, nie cień,
lecz obecność, która nie potrzebuje imienia.
Idźcie dalej razem
bo tylko razem możecie mnie zobaczyć.
Nie w blasku. Nie w ciemności.
W tym delikatnym drgnieniu pomiędzy
gdzie kończy się samotność.
EPILOG — CISZA
Nie ma już kroków.
Nie ma światła ani jego odbicia.
Jest przestrzeń, która nie potrzebuje imion,
a jednak wszystko w niej rozpoznaje siebie.
Człowiek przestaje iść,
bo droga stała się nim samym.
Cień przestaje milczeć,
bo milczenie stało się słowem.
Światło nie świeci,
bo wszystko już widzi.
W tej chwili, krótszej niż oddech,
a dłuższej niż czas,
spotykają się trzy istnienia,
które nigdy nie były osobne.
I z tej jedności rodzi się spokój.
Nie koniec.
Nie początek.
Tylko cisza …
pełna jak pierwszy promień,
który nigdy nie zgasł.
TRYPTYK METAFIZYCZNY: CZŁOWIEK CIEŃ ŚWIATŁO