Czas – chwila, która przemija szybko jak iskra. Pojawia się i znika, czasami ledwo widoczna. Patrzę na to, delektując się każdym momentem, który staje się historią w tej samej sekundzie, w której mrugnę oczami.

Świat otaczający nas dookoła jest tajemnicą samą w sobie, dlatego większość ludzi nie zastanawia się nad nią. Idą dalej, zagłębiając się w tę szarą rzeczywistość, nie pytając: „po co?”, „na co?”, „dlaczego?”. Życie dla zwykłego "zjadacza chleba" jest po prostu normalnością, ciągiem zdarzeń biologicznych. Ale czy takie to życie jest naprawdę?

Osobiście uważam, że świat jest głębszy – nie tylko materialnie, ale przede wszystkim metafizycznie. To przestrzeń, która przez wybranych opisywana jest w formie wierszy, tryptyków i filozoficznych rozważań. Życie to chaos, walka o codzienność, i gdzieś w tym wszystkim większość traci to, co najważniejsze: ducha swego ciała, zdolność rozmyślania nad sensem istnienia. Ktoś powie: „Po co rozmyślać? Jest, jak jest, po co się nad tym rozwodzić?”. Niby tak, ale... Zagłębiając się w świat wierszy, jestem sobą. Żyję, jestem lekki, odpoczywam. Odpływam w świat mroczny, a zarazem światłością ubrany.

Staję wtedy na krawędzi dwóch światów, niczym starożytny Gilgamesz patrzący w otchłań w poszukiwaniu sekretu, który uciszy lęk przed nicością. Mędrcy z sumeryjskiego Międzyrzecza, ci, którzy ryli w glinie pierwsze słowa o sensie bytu, wiedzieli, że człowiek jest istotą pękniętą. Jesteśmy ulepieni z gliny – tej ciężkiej materii, która ciągnie nas ku ziemi, ku zaspokajaniu instynktów. Ale w tę glinę tchnięto coś więcej – iskrę. Przekleństwo i dar zarazem.

W tej szczelinie między oddechem a mrugnięciem dostrzegam Ich. Nie są to anioły z barokowych obrazów ani demony z ludowych podań. To byty stare jak kamień, ciche jak pył osiadający na księgach. Są to istoty, które są obok nas, lecz niezauważalnie dotykają nas, obserwują. Czy są przyjazne? Nie. Czy są wrogie? Również nie. One są... obojętne, w ten przerażający, majestatyczny sposób, w jaki góra jest obojętna wobec wspinającego się po niej człowieka. Sumerowie nazywali ich „tymi, którzy patrzą”. Czuję ich obecność jako chłód, który nie mrozi ciała, lecz duszę, przypominając o mojej znikomości. Ich dotyk to nagła myśl, która nie należy do mnie; to inspiracja spadająca jak grom. To milczący świadkowie, którzy sprawiają, że samotność twórcy staje się tłoczna.

I wtedy rodzi się Chaos. Gdy siadam, by przelać tę metafizykę na papier, w mojej głowie nie ma spokoju. To nie jest sielska cisza. To cisza przed burzą, która trwa ułamek sekundy, by zaraz potem eksplodować huraganem. Tworzenie wierszy i esejów to akt przemocy na rzeczywistości. W mojej głowie wirują obrazy, słowa zderzają się ze sobą, szukając tego jednego, idealnego układu. Jestem wtedy naczyniem, przez które przepływa prąd o zbyt wysokim napięciu. „Szary człowiek” widzi literę, ja widzę krew, pot i historię ukrytą za tą literą. Ten chaos jest jednak błogosławieństwem. To w tym oku cyklonu wytapia się sens. Nie odpoczywam wtedy – ja płonę. Czy zatem takie to życie jest?

Odpowiem z perspektywy kogoś, kto przestał walczyć z tym dualizmem, a zaczął nim oddychać: Tak. Życie jest splotem. Jest to temat rzeka, rozmyślania mędrców, poetów i szaleńców, którzy żyją tu i teraz, a jednocześnie tam i teraz. Żyjemy w dwóch światach równocześnie.

Pogodziłem te dwie rzeczywistości. Chodzę po ziemi, dotykam chropowatej ściany codzienności, ale moja głowa jest w chmurach, w świecie ducha. Zrozumiałem, że nie muszę wybierać. Moje ciało należy do materii, ale mój umysł należy do chaosu i poezji. Jesteśmy mostem. Jesteśmy sposobem, w jaki Wszechświat poznaje samego siebie.

Więc kiedy następnym razem mrugniesz okiem i chwila stanie się historią, nie żałuj jej. Delektuj się nią. Bo w tym mgnieniu zawarta była cała wieczność, a Ty byłeś jej jedynym świadkiem.

Cezary Tarnowski

Wiersze moim wnętrzem